18/02/2023

Nieszczęśliwi uszczęśliwiacze.

Fot. Pixabay
Uszczęśliwiacze świata ostatnio spuścili z tonu w sprawie samochodów o napędzie elektrycznym. Może zmieniają strategię promocji albo głupio im się po prostu zrobiło, ponieważ auta, które miały być zbawieniem dla klimatu, okazały się sporą udręką, wręcz siódmym nieszczęściem nie tylko dla właścicieli, ale także i dla strażaków. 

Elektryka pożar tyka.

Co prawda pożary "elektryków" zdarzają się dość rzadko, ale jeśli już taki samochodzik się zapali, to ugaszenie pożaru urasta do rzeczy arcytrudnej. Podobno najdłuższa akcja pożarnicza samochodu elektrycznego trwała dziewięć długich godzin, a to już nie są żarty.  Nie da się takiego pożaru skutecznie zagasić wodą, bo woda jedynie chłodzi palący się, gazowy lit. Najlepszym wypróbowanym sposobem jest ... umieszczenie auta na długie godziny w specjalnym kontenerze i zalanie wodą, z uwagi na to, że płonąca bateryjka nawet po ugaszeniu może ponownie się zapalić. Portal Auto Świat twierdzi, że wtórne pożary "elektryków" to już niestety norma. Co prawda ogień taki kontener w końcu zdusi, ale problem w tym, że takie kontenery w naszym kraju są ... tylko dwa

Fot. Unsplash

Gdzie jest ładowarka? Nie ma i nieprędko będzie.

Kolejnym problemem, z którym muszą się zderzać właściciele elektrycznych samochodów to słaba infrastruktura ładowania. Wiele jeszcze prądu upłynie, zanim ładowarki zagoszczą w odpowiedniej ilości na naszych osiedlach i ulicach. Dodajmy do tego problem z akumulatorami, które są przypisane wyłącznie do danego producenta i nie da się ich wymieniać między sobą. To bardzo utrudnia właściwą eksploatację i zwiększa jej koszty. Armatorzy promów też niechętnie widzą samochody elektryczne na swoich pokładach. No i jeszcze zasięgi i ceny takich samochodów też pozostawiają wiele do życzenia.

Przyszłość nie wróży nic dobrego.

Podsumowując — niekoniecznie dobrze to wygląda, a mimo to politycy uszczęśliwiacze podejmują kolejne decyzje całkowicie oderwane od rzeczywistości.  Uszczęśliwiają nas wizją świata wolnego od spalin, ale skutecznej i relatywnie przystępnej alternatywy zapewne jeszcze długo nie będzie. Uszczęśliwiają nas wizją jedzenia różnej maści robactwa z uwagi na krowy i ich dużą emisję gazów cieplarnianych — a nie pytają nas o to, czy karaluch przejdzie nam przez gardło. W dzikim pędzie, z hasłami na ustach o naszym dobrze, sporo nam utrudniają. A takie działania niestety, nie wróżą niczego dobrego.

1 komentarz:

  1. Jedzenie robali jest wbrew naszej kulturze. Sami niech sobie jedzą.

    OdpowiedzUsuń